Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przestano wątpić o słuszności słów młodego indjanina. Dotychczas dosyć spokojne usposobienie więźniów uległo gwałtownej zmianie. Doświadczeni westmani przywykli panować nad wzruszeniem, lecz zatroskani wychodźcy nie mogli utaić niepokoju i podniecenia. Wyjątkiem był kantor, któremu w głowie nie mogło się pomieścić, żeby jego praca dla sztuki miała tu dobić do nagłego i gwałtownego kresu. Łatwo się domyślić, że pani Rozalja wiodła rej w żywej wymianie zdań. Urągała ostro Indjanom, nie oszczędzając również Sama i jego towarzyszów, na których składała winę obecnej sytuacji.
— Ktoby coś podobnego pomyślał o tym starym, czerwonym wójcie indjańskim! — gniewała się. — Ten człowiek był tak uprzejmy, tak grzeczny, zachowywał się tak mile, że myślałam sobie: tylko patrzeć, jak cię zaprosi do walca. A teraz okazuje się, że to wszystko było fałszem, oszustwem, łajdactwem. O co mu właściwie chodziło? O nasze rzeczy, o nasze pieniądze? Powiedz mi pan, panie Hawkens? Gadajże pan, mówże! Nie stój jak chiński bałwan, który nie może wydać dźwięku!
— Oczywiście, że chodzi o nasz dobytek, — odpowiedział Sam.
— Oczywiście? Nie uważam, aby to było tak oczywiste! Mój dobytek jest moim dobytkiem i nikt nie zdoła mi go zdmuchnąć. Kto wysuwa rę-

23