Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niątko, najczystszą lilijkę. Miej się na baczności, i nie zachodź nam drugi raz drogi! Pogruchocę ci wszystkie gnaty, wyrwę ci wszystkie włoski, po jednemu! Teraz wiesz, czego się możesz po mnie spodziewać. Pomyśl o poprawie! W przeciwnym wypadku czekają cię jeszcze cięższe przejścia z policją!
Zgromiła go piorunującem spojrzeniem i odwróciła się od niego ostentacyjnie. Słowa jej nie przebrzmiały bez echa, aczkolwiek wódz nie zrozumiał z nich ani jednego. Tem bardziej podziałał na niego ton jej mowy. Ze zdumieniem przyglądał się tej kobiecie i odtąd już milczał jak zaklęty, nawet wówczas, kiedy wyprowadzono z korralu i osiodłano konie, między któremi były także jego własne. Jednakże, gdy usta milczały, tem dobitnej mówiły oczy.
Skoro czerwonoskórzy z wyższych pięter zobaczyli, że biali zamierzają wyruszyć, zaczęli schodzić po paru nieodebranych im, ocalałych drabinach. Ośmieliła ich postawa białych, mniej groźna po odzyskaniu dobytku. Old Shatterhand, obawiając się, że mogą zakłócić spokój wymarszu, skierował ku nim swój sztuciec i zawołał:
— Zostańcie na górze, bo was zastrzelę!
Ponieważ nie usłuchali, wypalił dwukrotnie, umyślnie nie trafiając nikogo. Z rykiem i wrzaskiem cofnęli się na górę. Naogół uszli dość szczęśliwie, gdyż, oprócz paru, których Old Shatterhand postrzelił w ręce, nikt nie odniósł żadnych

108