Strona:Karol May - Król naftowy III.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obrażeń. Kiedy westman spuścił strzelbę, odezwał się wódz:
— Czemu strzelasz w moich ludzi? Czy nie widzisz, że nie żywią złych zamiarów?
— A czyś ty widział, że i moje zamiary nie są wrogie? — odpowiedział myśliwy. — Może sądzisz, że chciałem trafić, a spudłowałem? Kiedy zechcę, kula moja zawsze trafi. Zamierzałem ich tylko ostrzec.
— Niektórzy jednak mają przewiązane ręce. Podnoszą je, aby mi pokazać, że są ranni.
— Zawdzięczają tylko mojej dobroci, że celowałem w ręce, a nie w głowy.
— Czy i to nazywasz dobrocią, że zabrałeś nam konie?
— Stanowczo! Powinniście być zadowoleni z tak lekkiej kary. Właściwie zasłużyliście na znacznie większą i surowszą.
— Tak ty mówisz. Ale czy wiesz, co ja w przyszłości powiem?
Old Shatterhand z gestem lekceważenia odwrócił się i, nie mówiąc ani słowa, dosiadł swego ogiera. Pozostali siedzieli już na koniach. Oburzony lekceważeniem westmana, wódz zawołał gniewnie:
— Każdemu, kto do mnie przyjdzie, powiem że Winnetou i Old Shatterhand, tak dumni ze swoich imion, zostali koniokradami, — a takich zwykło się wieszać!
Myśliwy przepuścił obelgę mimo ucha; aliści

109