Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nawet im na myśl nie wpadnie! Teraz znowu jadą. Odchylają się na prawo od naszego tropu. Znają tę miejscowość i wiedzą, że dopiero z poza tamtych głazów można zobaczyć obóz.
— Więc, twojem zdaniem, są pewni, żeśmy nad wodą rozbili obóz?
— Naturalnie! Nikt nie zatrzyma się na pustyni, jeśli może zatrzymać nad wodą. Co znowu za pytanie! Willu Parkerze, Willu Parkerze, jesteś mojem utrapieniem! Kompromitujesz mnie tylko — nie mogę się z tobą przed nikim pokazać. Zagryziesz mnie do samej śmierci, jeśli się nie mylę. Patrz, jadą tam! Znowu miałem słuszność: tutaj nie przybędą.
Istotnie, zdążali ku wskazanym skałom, poruszając się coraz ostrożniej, szukając osłony za głazami. Zsiedli wnet z koni i poprowadzili je za sobą, gdyż na wysokich siodłach łatwiej ich mogli spostrzec siedzący przy ognisku. Wreszcie dotarli do skały i ukryli się za nią. Znać było z ich ruchów, że uradowali się na widok karawany. Odprowadziwszy konie nieco w tył i przywiązawszy je, stanęli w pozycjach, z których najwygodniej było obserwować obóz wychodźców.
— To oni — skinął Sam. — Dwunastu; można ich teraz zliczyć.
— Czy podejdziemy bliżej? — zapytał Will.
— Tak, skoro się tylko ściemni.
Nie czekali długo. Słońce dotknęło linii iwdnokręgu, po chwili skryło się za nią; coraz

17