Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

posępniejszy cień zmierzchu nadciągał z zachodu. Nad wodą buchnął jasny wysoki płomień. Nie można było rozpoznać finderów.
— Chodź! — rzekł Sam do przyjaciela. — Nie marudźmy tu dłużej.
Opuścili kryjówkę i podeszli do obozu zbójów. Im bliżej, tem cichsze były ich kroki, tem mniej uchwytne dla ucha. Rzecz niepojęta, w jaki sposób Sam Hawkens umiał w swoich olbrzymich butach chodzić bezgłośnie, niby wróbel po trawie. Zręczność zaś Willa Parkera dowodziła, że nie jest bynajmniej greenhornem, jak go nazywał Sam Hawkens.
Kiedy dotarli do małego wzniesienia, Sam w ręczył towarzyszowi strzelbę i szepnął:
— Zostań tu i trzymaj moją Liddy! Sam wdrapię się na górę.
Well. Ale jeśli wpadniesz w biedę, przyjdę ci z pomocą.
Pshaw, nie wyobrażam sobie żadnej biedy! Natężaj słuch, Willu, aby cię nie nakryto.
— Kto?
— Wywiadowca, którego na pewno wnet wyślą. Niewiadomo, czy nas nie wyminie.
Położył się na ziemi i poczołgał naprzód. Była to chwila najstosowniejsza do przedsięwzięcia Hawkensa, ponieważ zaraz po zmierzchu nielicznie dostrzegalne na niebie gwiazdy świecą matowo i słabo. Jak wiadomo, blask ich wzmaga się stopniowo i powoli.

18