Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mogli nas poniechać; daliśmy się przecież im dobrze we znaki.
— Tem bardziej pragną zemsty. Patrz! Czy tam między przedostatniem wzniesieniem nie porusza się coś ciemnego?
Parker natężył wzrok i odpowiedział szybko:
— Jeźdźcy! To oni!
— Tak, to oni; przybywają z tej pochyłości. Nie można ich jeszcze zliczyć, ale niema więcej, niż dwunastu.
— Ani też mniej. To oni na pewno. Stary Samie, miałeś słuszność!
— Ja mam zawsze słuszność, słodki Willu, zawsze. Nietrudno mi to przychodzi. Wiesz jak należy sobie radzić, aby nigdy się nie mylić?
Yes. To bardzo łatwe.
— No, jakże?
— Nic nie twierdzić.
— Też prawda. Ale nie to mam na myśli. Nie trzeba orzekać, dopóki, człowieku, nie jesteś pewny słuszności.
— To nie sztuka!
— Nie? No, w takim razie należy zawsze twierdzić coś wręcz przeciwnego, niż utrzymuje greenhorn.
— Pięknie, drogi Samie! Nie będę się zatem z tobą godził nigdy, a wówczas zawsze będę miał słuszność. Patrz, zatrzymali się dla narady. Nie zechcą przecież do nas podejść!

1