Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hobble odwrócił konia I odpowiedział:
— Spodziewajcie się, czego chcecie. Myśliwy i znakomity samouk Heljogabalus Morfeusz Edeward Franke nie pozwala robić z siebie pośmiewiska.
— Nie śmieliśmy się z ciebie, lecz z kantora, — kłamał Droll.
— Nie wykręcisz się sianem! Śmieliście się z wołu, którego zresztą nie wypowiedziałem całkowicie. Czy to tak śmieszne?
— Nie śmieszne, ale nader niebezpieczne mieć całą tylną połowę wołu w gębie. Nikt z nas nie potrafi tego dokazać. Nasz szacunek do ciebie wzrasta, a więc wracajże do nas, stara kamienico!
— Nawet we śnie nie wpadnie mi do głowy wracać, zwłaszcza że znowu się śmiejesz z wołu. O, kuzynie Droll, ile się przez ciebie nacierpię! Zbyt wiele ci wybaczałem. Ale teraz nadeszła godzina kary! Hobble-Frank zniknie z widowni areny! Bierze z tobą rozbrat.
— Bzdury pleciesz! Podejdź-no I nie bądź głupcem!
Głupcem? To słówko przebiera miarę! Hobble-Frank głupcem!
Odwrócił się i pomknął ku rzece.
— Frank, Frank, wracaj, wracajże! — krzyczał, śmiejąc się Droll. — Wszak nie porzucisz swej ciotki!

110