Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żałujecie! Strzepnę wasz kurz ze swoich butów i pójdę, dokąd mnie oczy poniosą. Umywam ręce w dziecięcej niewinności i zostawiam dla was mydliny!
Wykrzyknąwszy to, uciekł ścigany salwą niepohamowanego śmiechu.
Jeden tylko z obecnych nie dzielił powszechnej wesołości: Szi-So, syn wodza. Wrodzona powaga indjańska nie pozwoliła mu okazywać płochego rozbawienia. Władał wszakże niemieckim i zrozumiał komiczną sytuację Hobble-Franka; zdradzał to lekki uśmieszek, drgający w kącikach ust. Natychmiast po zniknięciu ośmieszonego westmana podniósł się i wyszedł za nim przed wrota.
Wrócił wnet z oznajmieniem:
— Hobble-Frank nie żartuje. Siodła teraz konia. Czy mam go prosić, aby wrócił?
— Nie — odpowiedział Droll. — Chce nas tylko nastraszyć. Znam ja swoich. Ani mu się śni odjeżdżać i zostawiać mnie samego.
Jednakże Szi-So wrócił do wrót. Zaraz potem gwizdnął i zawołał, skoro się odwrócono:
— Dosiada konia, naprawdę odjeżdża!
Wszyscy wyszli przed bramę. Zobaczyli, jak rozzłoszczony Hobble puszcza konia w galop ku rzece. Droll zawołał za nim:
— Franku, kuzynie, dokąd to? Nie tegośmy się spodziewali!

109