Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale na jakiej samogłosce oparty był ten śmiech — na jakim dźwięku? Ludzie się śmieją na a albo i, na e i o.
— Na i, a był to raczej chichot niż śmiech.
— Naprawdę, naprawdę? — zapytał żywo młodzieniec. — A więc to on. Sam Hawkens ma swoisty chichot, niezrównany, a śmieje się bardzo często, wesoło i z zadowoleniem;, prawie połyka swój śmiech.
— Myli się pan; ten jegomość był stromerem, ale na pewno nie westmanem! — — —
Tymczasem Sam wrócił do szynku i przysiadł się do Dicka i Willa. Aby jeszcze coś skonsumować, kazali sobie podać znów whisky i rozcieńczyli je wodą. Finderzy śmiali się z tego, naogół jednak nie mącili im spokoju.
Skoro się ściemniło, Irlandczyk zapalił latarnię. Od biedy oświetlała plac przed chatą. Dopiero do kolacji miano wejść do izby. Po pewnym czasie podniósł się Buttler, mrugnął na trzech kamratów i odszedł z nimi.
— W tem się coś kryje — rzekł Will Parker. — Dokąd mogli pójść?
— Nie możesz się domyślić? — zapytał Sam.
— Nie. Nie jestem wszechwiedzący.
— Ani ja. Ale kto nie jest takim greenhornem, jak Will Parker, ten nie wątpi, czego tamci chcą.

72