Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aby niebawem paść gdzieś trupem. Indjanin stał zdala i z bezsilną wściekłością patrzył, jak okrutnie pozbawiano go pożywienia, skazywano na głód i pewną śmierć. Skarżyć się będzie — wyśmieją, bronić — sprzątną, jak bawoły, które biedny czerwonoskóry uważał za swoją własność i które dlatego oszczędzał.
Zgoła inaczej postępował prawdziwy westman, myśliwy dawnego pokroju. Ten nie strzelał ponad potrzebę. Zdobywał pożywienie z narażeniem własnego życia. Na koniu zapędzał się w sam środek stada bawołów. Mocował się z mustangiem, ktorego pragnął schwytać i oswoić. Stawiał czoła szarym niedźwiedziom; jego żywot był nieustanną rycerską walką z wrogiemi sytuacjami, wrogiemi zwierzętami i wrogimi — ludźmi. Musiał polegać na sobie samym, na swoim rumaku, na swojej broni, o ile nie miał paść „zgaszony“. Koń zatem był jego przyjacielem, strzelba — przyjaciółką. Ilu myśliwych narażało życie dla swego konia! I z jaką miłością odnosili się do strzelby, owej martwej rzeczy, którą ich wdzięczna fantazja obdarzała duszą. Niejeden westman głodził się i usychał z pragnienia, byleby koń miał dosyć paszy i wody; przedtem myślał o strzelbie, a potem dopiero o sobie. Nadawał im imiona ludzkie i rozmawiał, jak z druhami; gwarzył z nimi, kiedy na ustroniu, samotrzeć, biwakował na trawie w prerji, lub w mroku pralasu. — Do tego rodzaju westmanów

27