Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeśli pan pozostanie wtyle, w razie napadu czerwonej albo białej hołotki, nie zdołamy pana uratować.
— Na mnie nie napadnie żadna hołota; jestem od tego ubezpieczony.
— Bzdury!
— Nie mów pan o bzdurach, drogi panie Samie! Czy słyszał pan kiedy, aby jaka hołota napadła na znanego kompozytora?
— Nie, nie przypominam sobie.
— A widzi pan! Jako kompozytora wielkiej heroicznej opery i jako równoczesnego twórcę libretta otacza mnie szczególna opieka Muz. Przecież nie poto zsyłają na mnie natchnienie, aby wystawić na niebezpieczeństwo napadu i przedwczesnej śmierci, — zaprzepaścić na wieki moją wzniosłą aspirację. Czy szewc, skoro wykończy parę nowych butów, wstawi je następnie do pieca, aby spłonęły? A może pan sądzi, że Muzy są głupsze od roztropnego szewca?
— Nie mogę panu odpowiedzieć — nie rozmawiałem z żadną z tych pań. Ale nie mogę też jechać przy panu całą noc, ani nikogo zmuszać, aby pana nie spuszczał z oka; ponieważ jednak nie wolno wlec się, za karawaną, bo mamy za sobą wrogów, więc dla pewności przywiążemy pana.
— Przywiązać, panie Hawkens? Do czego? Może do konia?
— To niewiele się przyda, gdyż nie prze-

116