Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chciałbym być na premjerze — rzekł Sam poważnie. — Musi to sprawiać szczególną rozkosz estetyczną. A więc, czyń pan swoje studja i czuwaj, jeśli tak chcesz. Ale czyzawsze się pan tak rzuca to naprzód, to znów wtył? Przecież te wstrząsy strasznie wyczerpują!
— Stanowczo, ale, niestety, niema na to rady.
— Niema rady? Nie pojmuję! Jakto? Męczy pan siebie i marnuje konia.
— Muszę, najdroższy panie Samie. Komponuję stale i bez przerwy, nawet teraz, kiedy z panem rozmawiam. Melodje śpiewają mi w mózgu, muszę odmierzać ich takty. Poto istnieje wprawdzie nader czuły instrument, zwany metronomem, czyli miernikiem taktów. Ponieważ jednak nie mogę tego instrumentu wlec ze sobą po Dalekim Zachodzie, przeto wynalazłem wygodniejszy i praktyczniejszy metronom. Ten metronom polega na tem, że w prawidłowych interwałach to w jedną to w drugą stronę kiwam się w siodle. Wprawdzie, często szkapa, przypuszczając, że chcę zsiąść, zatrzymuje się w biegu, ale cóżto szkodzi? Skoro skończę kompozycję, napędzam ją znowu.
— Alę pozostaje pan przeto często wtyle!
— Owszem, to się zdarza.
— I może się bardzo źle skończyć.
— Nie sądzę, panie Samie!

115