Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Życzę tego panu! Teraz jednak powinieneś spocząć na wozie i uciąć sobie drzemkę.
— Drzemkę? Poco?
— Jutro prawdopodobnie nie będzie można spać. Będziemy musieli czuwać, bo finderzy zamierzają na nas napaść.
— Czy jest pan o tem przeświadczony, panie Hawkens?
— Tak. Pierwszy przechodzień, który nad ranem będzie mijał szynk, usłyszy krzyki zbójów i uwolni ich z więzów. A wówczas dosiądą koni i puszczą się w pościg.
— Do Tucsonu?
— Skądże! Nie pokażą się z pewnością w tem mieście. Okrążą Tucson i pojadą naszym tropem do miejsca, gdzie rozbijemy obóz. Odebrałem im amunicję, ale niewątpliwie zaopatrzą się w nową w San Xavier del Bac, aczkolwiek niewiele jej można tam dostać. A zatem, posłuchaj pan mojej rady i wsiadaj do wozu!
— Dziękuję! Nie będę spał.
— A to dlaczego?
— Najlepsze pomysły muzyczne wpadają mi do głowy właśnie podczas jazdy nocnej. Czynię studja do moich oper. Być może, odrazu w pierwszym akcie przepuszczę przez scenę taką karawanę, co przy świetle małego sierpa księżycowego sprawi wielkie wrażenie, tem bardziej że instrumenty naśladować będą trzaskanie z bicza, ryki wołów i turkot kół.

114