Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był wyjątkowo piękny dzień kwietniowy, kiedy szynkarz siedział przy jednym ze skleconych zgrubsza stołów, stojących pod jego chatą. Zdawał się być w złym humorze: stukał pustą szklanicą w stół. Nie doczekawszy się nikogo, zawołał w kierunku otwartych drzwi wściekłym głosem:
— Hola; stara wiedźmo! Czy nie masz uszu? Brandy chcę mieć, brandy! Prędzej się uwijaj, bo ci pomogę!
Z chaty wyszła stara murzynka z butlą w ręku i nalała trunku do szklanki. Wypróżnił jednym haustem, kazał znów nalać i rzekł:
— Przez cały dzień ani jednego gościa! Czerwoni hultaje nigdy nie nauczą się pić. Jeśli nie zjawi się jakiś obcy, sam będę siedział i wypalał sobie dziury w żołądku.
— Nie sam siedzieć — uspokoiła go murzynka. — Goście przyjść.
— Skąd wiesz?
— Ja widzieć.
— Gdzie?
— Na drodze z Tubac.
— O, naprawdę? Któż to?
— Nie widzieć. Stare oczy nie poznać. Być to jeźdźcy, wiele jeźdźcy.
Irlandczyk zerwał się na równe nogi i stanął w progu chaty, skąd roztaczał się widok na drogę do Tubacu. Wkrótce wrócił i zawołał do starej:

8