Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To są finderzy, zrozumiano, finderzy i to cała dwunastka! Umieją oni żłopać, co się zowie. Prędzej, trzeba napełnić flaszki!
Oboje znikli w chacie. Po kilku minutach ukazało się dwunastu jeźdźców. Zatrzymali się przed chatą, zeskoczyli z koni i puścili je wolno. Dzikie postacie o zuchwałym wyglądzie. Wszyscy byli dobrze uzbrojeni. Niektórzy nosili meksykańskie ubiory, inni pochodzili ze Stanów Zjednoczonych — jak widać było z pierwszego wejrzenia. Jedną mieli wspólną cechę: nie było wśród nich ani jednego, któryby wyglądem swym budził zaufanie.
Krzyczeli i hałasowali wszyscy naraz. Jeden z nich podszedł do otwartych drzwi, wyciągnął rewolwer, wypalił do wnętrza i wślad za kulą posłał okrzyk:
Halloo, Paddy! Czy jesteś w domu, stary trucicielu? Wychodź ze swą siarką; jesteśmy spragnieni!
Paddy, jak wiadomo, jest żartobliwem przezwiskiem Irlandczyków. Gospodarz ukazał się z pełną butlą pod każdą pachą i dwunastoma szklankami w ręku. Stawiając je na stole i nalewając, odpowiedział:
— Już jestem, messurs! Zameldowano mi o waszem przybyciu; moja stara widziała, jak przyjechaliście. Pijcie i bądźcie błogosławieni w moim pałacu!
— Zachowaj błogosławieństwo dla siebie,

9