Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeżem powietrzem, lecz przyrzeczenie to nie będzie spełnione.
— Zmuszę Meltona, aby dotrzymał słowa!
— Nie wierz! Nad takim mężczyzną tysiąc najpiękniejszych kobiet świata nie mogłoby uzyskać żadnej władzy. Zażądaj spotkania z ojcem, a przekonasz się, że nie uczyni ci zadość.
— W takim razie porzucę go!
— Spróbuj — zaśmiał się czerwonoskóry — uwięzi cię we wnętrzu skały, gdzie twoją piękność i zdrowie pożre trucizna rtęci. To kłamca, powtarzam. Moje serce natomiast szczerze myśli o tobie. Dam ci słowo na to, co on kłamliwie przyrzeka. Gdybym chciał, byłbym o wiele, o wiele bogatszy od Meltona.
— Bogaty Indjanin?! — roześmiała się Judyta.
— Wątpisz? My jesteśmy prawymi posiadaczami kraju, którego gwałtem pozbawiają nas biali. Przy naszym trybie życia, co nam po złocie, srebrze, skarbach! Wiemy jednak, gdzie się złoto znajduje w olbrzymich ilościach, a nie powiemy tego białym. Lecz gdyby Biały Kwiat chciał zostać moją squaw, dałbym jej tyle złota srebra, ileby zapragnęła; dałbym to wszystko, co Melton przyrzekł kłamliwie.
— Czy naprawdę? Wiele złota, klejnotów, pałac, zamek, piękne szaty i wiele służby?
— Wszystko, wszystko czego zapragniesz! Kocham cię tak, jakbym nie mógł kochać żadnej czerwonoskórej. Mógłbym cię uczynić moją squaw wbrew twojej woli, gdyż my, Indjanie, porywamy dziewczęta, których inaczej nie możemy dostać. Lecz ty zostań moją squaw

16