Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce, a nogi trzęsły się pod nim ze strachu. Powaliłem go, mówiąc ściślej, pozwoliłem mu upaść, odebrałem nóż, który tkwił za pasem, rozluźniłem ucisk, aby złapał tchu, i rzekłem:
— Z jakiego jesteś szczepu? Mów prawdę, bo cię zakłuję własnym twoim nożem.
— Mim-bre-njo — wymamrotał, chwytając oddech.
Mógł mię okłamywać. Zapytałem więc:
— Kto was prowadzi?
— Nalgu Mokaszi.
— Dokąd jedziecie?
— Do Almaden; do Old Shatterhanda i Winnetou.
Puściłem go i rzekłem:
— Mów ciszej. Popatrz mi prosto w twarz. Czy znasz mię?
Uff! Old Shatterhand!
— Podnieś się; zaprowadzisz mię do Silnego Bawołu. Zwracam ci nóż.
Podniósł się i szedł za mną w milczeniu. Lecz niedaleko doliny zatrzymał się i odezwał:
— Old Shatterhand jest przyjacielem czerwonych i mistrzem w sztuce wojennej. Niechaj nie myśli, że każdy inny wojownik mógłby mnie podejść. Jeśli Old Shatterhand opowie wodzowi, że dałem się zaskoczyć i rozbroić, wódz odeśle mnie do kobiet, a wówczas utopię nóż we własnem sercu.
— W takim razie przemilczę. Ale pamiętaj, na przyszłość panuj nad przestrachem i nie ulegaj mu tak łatwo!
Kiedyśmy weszli do doliny, rozległo się ćwierka-

108