Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mój czerwony brat odkrył coś więcej niż jeźdźca, któregośmy poprzednio zauważyli?
— Tak — odpowiedział. — Zajrzałem do wschodniej doliny; była pusta. Później do północnej: stamtąd nadciągali właśnie jacyś jeźdźcy, lecz widząc nasze konie, cofnęli się szybko.
— A więc są to dwa rozmaite oddziały, które wzajemnie o sobie nic nie wiedzą.
— Tak jest. Jeden przybył z północy, drugi ze wschodu; dążyli do jeziora, a widząc, ze zajęte, wycofali się zpowrotem.
— Czy mój czerwony brat wie, co to za oddziały?
— Old Shatterhand wie również.
— Można się domyślić. To Wielkie Usta i Silny Bawół, każdy ze swymi wojownikami. Ale który nadciąga z północy, a który ze wschodu?
— Łatwo się dowiemy, gdy pójdziemy na zwiady. Ja na północ, brat mój na wschód. Jeszcze dziesięć minut, a zapadnie noc i będziemy mogli pójść.
Wróciliśmy do obozu, aby zjeść nasze porcje; a kiedy się zupełnie ściemniło, poszliśmy, nie zwracając niczyjej uwagi — Winnetou na północ, ja na wschód.
Wiedzieliśmy, że nieznani jeźdźcy wyślą również wywiadowców, aby się dowiedzieć, kto obozuje nad jeziorem. Istotnie, niewiele drogi uszedłem, kiedy dobiegł mię nieznaczny szmer potknięcia się o kamyk. Natychmiast przyległem i czekałem na wywiadowcę, który nie omieszkał się wnet ukazać. Nie widział mię, oczy miał utkwione przed siebie. Kiedy podszedł do mnie blisko, podniosłem się i w okamgnieniu oburącz schwyciłem go za gardło. Był to wyrostek indjański. Opadły mu rę-

107