Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił się Halef z kilkoma garnkami w ręku, twarz grubasa rozpromieniła się jeszcze bardziej. Halef wracał jeszcze kilka razy do kuchni. Wreszcie cały serir i podłoga zostały pokryte produktami jego sztuki kulinarnej. Po drugiej stronie, przed grubasem, widniała olbrzymia góra ryżu i mięsa; byłem pewien, że wystarczy mu na dziś i jutro. O, jakże się myliłem! Po krótkim stosunkowo czasie góra znikła, a „koniczyna“ zaczęła wodzić tęsknym wzrokiem w naszą stronę. Wzrok ten mówił wyraźnie: „dajcie mi jeszcze!” Halef spełnił tę niemą prośbę z takim zapałem, że poczułem niejakie obawy o stan zdrowia grubasa. Nadeszła wreszcie jednak chwila, w której sam zrozumiałem, że nawet największy otwór można zasypać po brzegi. Pogładziwszy się pieszczotliwie po tej części ciała, którą przedtem porównałem do balonu, onbaszi westchnął głęboko i rzekł:
— Dajcie już spokój, nie mogę więcej! O przekleństwo dosytu, o ciasnoto brzucha! Dlaczegóż człowiekowi jeszcze ślinka idzie do ust, kiedy już gardło nie

59