było można. Nie odezwaliśmy się, a mimo to pukanie się powtórzyło śmielej, niż przedtem, a że i teraz nie dawaliśmy żadnego znaku, dał się słyszeć lekki szept:
— Effendi, czy słyszysz mnie?
— Słyszę.
— Zostałem z własnej ochoty na straży jedynie dlatego, by cię zapytać, czy mnie zgubisz.
— Zgubisz? — Kimże jesteś?
— Ten, z którym rozmawiałeś wczoraj w Hegazi.
Ucieszyło mnie to niezmiernie, gdyż przez pojawienie się tego człowieka błysnęła dla mnie gwiazdka nadziei, słaba wprawdzie, ale przy sprzyjających okolicznościach mogła się stać dla nas wielką gwiazdą zbawienia. Człowiek ów drżał z obawy, abym w przystępie gniewu nie zapomniał o danem mu słowie i nie wygadał się przed Ibn Aslem, któryby go ukarał surowo za długi język.
Kiedy zawiodły mnie już wszystkie oczekiwania, nie pozostało mi nic innego, jak własna siła fizyczna i zręczność. Możliwem było naprzykład, że uda mi się przerwać palmowy łyczak na rękach przez dłuższe tarcie o kant belki, reszta dałaby się już jakoś zrobić. Wygodniej jednak było wykorzystać inną sposobność, a mianowicie otrzymać od tego człowieka
Strona:Karol May - Jaszczurka.djvu/83
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
81