Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze. Uformujcie pochód triumfalny na miejsce walki, gdzie sława moja dosięgła ostatecznych granic i gdzie wygrałem wspaniały zakład!
Co do wyniku tego zakładu, to bynajmniej się o to nie troszczyłem. Byłem zgóry przekonany, że wygrałem i że „uwieńczony sławą“ i nagrodą Fesarah znalazł się wobec nieuniknionej i bardzo przykrej kompromitacji. Wiedziałem bowiem doskonale, co to był za lew, którego głowa ciągle sterczała z krzaka. Wszystkie wielbłądy znajdowały się w obozie, a tylko fakir el Fukara puścił swego wolno na paszę. Wygłodzone stworzenie obgryzało najspokojniej w święcie młode gałązki krzaka, no i jeden z dwu „bohaterów“ wziął je za co innego i albo je zabił, albo, co gorsza, postrzelił.
Pochód ruszył po cichu naprzód. Musiano bowiem zachować wielką ostrożność, bo nikt nie wiedział, czy drugi lew jest nieżywy, czy też zraniony. Im bliżej było tego strasznego miejsca, tem ostrożniej przewodnik postępował i zdradzał bardzo wymowną chęć ucieczki. Powstrzymał się jednak i stanął niby w celu pomówienia ze mną:
— Czy ty effendi, wierzysz niezłomnie w moje zdolności do bohaterskich czynów? — Najzupełniej, ponieważ zastrzeliłeś największe i najsławniejsze zwierzę pustyni. Niestety obawiam się tylko, czy spotka cię za to wdzięczność fakira el Fukara.

46