Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego z nas zatrzymać. Następnej chwili jednak odzyskał świadomość i krzyknął donośnie:
— Trzymaj ich! — Wszyscy co do jednego, marsz za nimi w pogoń!
Wszystko, co żyło, zerwało się na równe nogi i pobiegło w las, nawet Ibn Asl z obydwoma swoimi towarzyszami. Ja zaś odbiegłem nie więcej niż dwadzieścia kroków i zwróciłem się nagle wtył w kierunku, gdzie kończył się krąg świetlny ognisk obozowych. Pociągnąłem za sobą Ben Nila w trzcinę i obaj przykucnęliśmy do ziemi. Tuż poza nami rozlegały się bezustannie głosy szukających nas bezskutecznie opryszków.
— Czemu nie uciekasz dalej? — pytał Ben Nil.
— Oni nas nie dogonią.
— Ależ ja wcale uciekać nie chcę.
— Miałżebyś tu pozostać?
— Bynajmniej, chcę tylko przekonać przez to Ibn Asla, że nie dam sobie rozkazywać. Teraz wszyscy zniknęli już za drzewami, chodźmy!
Wyleźliśmy z wysokiej trzciny i pobiegli bardzo szybko w kierunku ogniska, przy którem siedział był Ibn Asl. Usiadłem tu najspokojniej w świecie i rozejrzałem się wokoło. Leżłay tu trzy strzelby i trzy fajki, obok zaś garnek gliniany z tytoniem. Nałożyliśmy co żywo fajki i zapaliliśmy je, wtem ozwały się tuż wpobliżu głosy niesłychanego zdziwienia:

124