Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wskazem. Zeskoczyłem z konia i usiadłem na bujnej, wiosennej murawie, aby z odpowiednią godnością i szacunkiem odczytać epistołę Hadżi Halefa. Kapryśny styl łokietka był mi dobrze znany; nim otworzyłem kopertę, już wiedziałem, że list zawierać będzie cały szereg bezpodstawnych upomnień. Nie pomyliłem się i tym razem. Mam łatać dziury namiotu, unikać występków, nie powinienem przekarmiać wielbłądów, muszę się strzec przeziębienia i grzechu etc. etc. W ten sposób wyrażał swą troskę o mnie i o mój dobrobyt. Bawiło mnie to serdecznie. Pisał przed trzema miesiącami: — „od jutra czekamy na twe przybycie!” — Mimo że upłynął tak długi okres czasu, przybyłem jednak znacznie wcześniej, niż się mógł spodziewać. Przewidywałem, jakie wrażenie wywoła w obozie moje przybycie. Nie ulega wątpliwości, że w namiotach pozostaną tylko niemowlęta; reszta skoczy na koń, aby mnie jak najprędzej przywitać.
Przeczytawszy list z prawdziwą rozkoszą, wskoczyłem na siodło i ruszyłem po śladach porywczego Ateïbeha. Ślady prowa-