sir. Ale to słuszne, wy jesteście Old Shatterhand, naprawdę i rzeczywiście Old Shatterhand!
— Zdaje się więc, że mnie znacie?
— Yes! Widziałem was przed dwoma laty w Spotted tail agency, gdzie pewien wódz Crowów sądził, że umie lepiej od was jeździć na koniu. Przegrał oczywiście zakład i musiał zapłacić pięćdziesiąt skórek bobrowych, które wy jednak zwróciliście mu nazajutrz. Za ten wasz krok nie mógł się was potem dosyć nachwalić.
— Wiadomość o zakładzie jest prawdziwa i czas jest właściwy, nie przypominam sobie jednak, czy was tam widziałem.
— To jest zrozumiałe. Tak nieznaczna osobistość jak ja, nie ma zdolności do tego, żeby wpaść w oko Old Shatterhandowi albo Winnetou.
— Pshaw! Każdy człowiek posiada swoją wartość. Czy wolno zapytać o wasze nazwisko?
— Moje nazwisko nie może wam być znane. Ja sam słyszę je tak rzadko, że niemal je zapomniałem. Nazywają mnie: Wasza mość.
— Aha! Wasza mość! Jeśli to wy, to słyszałem już o was. Podobno jesteście tęgim jeźdzcem i znającym się na tropach westmanem, to też tem więcej mnie to dziwi, że tak niebacznie daliście się wywieść w pole Mustangowi i jego wnukowi.
— Jego wnukowi?
— Tak.
— Nie znam go wcale.
— Znacie go aż nadto dobrze. Metys, który was tu zaprowadził, jest synem białego, którego żoną była córka Mustanga.
— Heavens! Teraz zaczynam pojmować całą sprawę. Ależ, sir, skąd wy wiecie, że to ten łotr nas tu zaprowadził?
— Powiedziały mi to jego i wasze ślady. On i wódz podsłuchali was w obozie.
— Rzeczywiście? Czy tak jest, tak? A my głupcy
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/344
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 274 —