Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  206   —

— Przecież konie mamy! — odrzekł wódz na poły pewnie, a na poły niepewnie.
— Mylisz się, gdyż wszystkie wasze konie i wszelka broń należą do nas.
— Nasze konie i broń? — krzyknął Indyanin. — Czy chcesz nas okraść?
— Milcz! — zgromił Old Shatterhand czerwonego. — Jesteście mordercami, a my was zwyciężyliśmy. Mimoto nie chciałem z wami postąpić surowo, wy jednak wbrew mojej przestrodze szydziliście z nas i miotaliście obelgi. Nie wierzyłeś temu, że cię spotka kara i szydziłeś dalej. I teraz, gdy kara następuje, zarzucasz mnie chęć kradzieży! Ty, który odtąd nazywasz się tylko Mungwi Eknan Makik!
— Psie! — ryknął Indyanin — Nie nazywaj mnie tak!
— Pshaw! Daremne żądanie! Ja i tysiąc innych będą cię tak nazywali, a jeśli raz jeszcze usłyszę z ust twoich takie słowo, jak pies, to cię każę do krwi oćwiczyć. Lek już utraciłeś, potrzeba ci jeszcze tylko bata, ażebyś mógł uchodzić za najnędzniejszego ze wszystkich robaków.
— Ja się zemszczę, straszliwie się zemszczę!
— Jak? Przy pomocy swego plemienia? Wszak nie możesz się tam wcale pokazać! Mam dość tutaj posłańców, ażeby cały szczep wzburzyć przeciwko wam!
— Żaden z nich nie poważy się zbliżyć tam, gdzie są uczciwi wojownicy, ponieważ im także odbierzemy leki.
Wódz otworzył już usta do odpowiedzi, lecz to co usłyszał, wydało mu się tak potwornem, że nie wydobył z siebie ani słowa. Old Shatterhand mówił dalej:
— Byliby się mogli oddalić, nie tracąc swoich świętości, ponieważ jednak byli tacy szaleni, że nasz gniew wywołali, ukarzemy ich w ten sposób, że odbierzemy im leki i wrzucimy w ogień. Skoro dzień nastanie, będziecie mogli odejść z życiem, które wam darować obiecałem, ale wszystko poza tem zostawicie tutaj, i uczciwe