Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  204   —

rzekł Apacz. — To, co on czyni, jest tem samem, co ja postanowiłbym niechybnie. Odbierzemy im leki.
— Ależ oni się zemszczą straszliwie! Myślicie, że nie? — zapytał inżynier.
— Oczywiście, że będą myśleli o zemście, lecz nie nad wami, tylko nad nami — odrzekł Old Shatterhand. — Przez to właśnie, że odbierzemy im leki, odwrócimy ich zemstę od was na siebie. Będą musieli haniebnie opuścić te strony, pójść piechotą do swoich pastwisk, a po drodze nędznie dawać sobie radę, ponieważ nie mają broni. Nie będą mogli polować, tylko co najwyżej sieci zastawiać. Będą musieli żywić się przeważnie jagodami i dzikimi owocami, a to długo zatrzyma ich w drodze. Kiedy zaś wrócą do domu, będą ich właśni współplemieńcy unikali, bo zauważą u nich brak leków. Aby napowrót zdobyć sobie cześć wojowników i szacunek u współplemieńców, będą musieli postarać się o nowe leki, co może trwać całemi latami. Tutaj więc, na teren swej bezprzykładnej straty, nie wrócą rychło. Natomiast biada, po trzykroć biada mnie i Winnetou, gdybyśmy kiedy nieszczęśliwie wpadli im w ręce!
— A nie boicie się?
— Bać się? Ani nam się nie śniło! Gdyby człowiek na dzikim Zachodzie lękał się wszystkiego, nie pozbyłby się nigdy obawy, a ze strachu nie byłby zdolnym spędzić tu ani chwili dłużej. A zatem sprawa załatwiona. Czy dodacie co jeszcze do naszego postanowienia, mr. Swan?
— Nie próbuję nawet — roześmiał się inżynier. — Odebraliście mi wszelką ochotę do zapatrywań i zamiarów. Ale co zrobimy ze skutem, siedzącym w studni. Czy on wierzy także w worki z lekami?
— Nie. Dajcie mu tęgie baty i wypuście go!
— Postaram się o to, sir, postaram się, jak się należy. Moi ludzie ucieszą się zdobyczą, którą dostaną. Koni oczywiście nie potrzebują, lecz jeśli je o kilka stacyi przewieziemy koleją, będziemy mogli je sprzedać za wcale porządne ceny.