Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  202   —

niu mr. Swan. My, to jest Winnetou i ja, moglibyśmy zabić Tokwi Kawę, ponieważ ukradł nam broń i konie, a mimo to obiecaliśmy mu, że ani on nie zginie, ani nikt z jego ludzi.
— Czy nie daliście tego przyrzeczenia trochę zawcześnie, sir?
— Stawiam w zamian pytanie: Czy słyszeliście kiedy, żeby Shatterhand i Winnetou postąpili kiedy zbyt pośpiesznie?
— Nie. Przepraszam was mocno za to!
— Nie widzę więc powodu do długich narad, gdyż postanowiliśmy już niezłomnie, co się stanie z Komanczami, a sądzę, że co my uważamy za słuszne, to wyda się wam także możliwem do przyjęcia.
— To mówcie, mr. Shatterhand!
— Życiu ich nie groziłoby nic nawet wówczas, gdybyśmy mieli podstawę do ukarania ich śmiercią. Jesteśmy chrześcijanami, a zatem nie możemy dopuszczać się mordów masowych.
— Well! Zgoda! A zatem dalej!
— Na karę oczywiście zasłużyli, gdyż chcieli napaść na Firwood-Camp. Najlepszą i najsprawiedliwszą karą jest zawsze ta, która nie dopuszcza, żeby zbrodniarz mógł czyn swój powtórzyć. Musimy więc Komanczom odebrać sposobność, albo możność urządzenia rychło nowego napadu. Osiągniemy to w ten sposób, że za zamierzone dziś wtargnięcie do Firwood-Camp weźmiemy ich broń i konie.
— Egad! To niezłe! To mi się podoba! Ale kto dostanie te rzeczy?
— Wy i wasi robotnicy. Uważam to za koszta sądowo-karne, które należy rozdzielić pomiędzy was w nagrodę za pomoc.
— Bardzo dobrze, a ludzie z Firwood-Camp?
— Z nich tylko ci coś otrzymają, którzy się wkońcu przecież przyłączyli.
— Jest ich tak mało, że to, co na nich przypadnie, chętnie oddamy.