Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rezedilla nie odpowiadała, ciągnął więc dalej:
— Ciągle karmiłem się nadzieją, że wprowadzisz do domu zięcia, lecz ty nie zaprzątasz sobie tem głowy, co?
— Nie chcę — odparła cicho Rezedilla.
Pirnero ciągnął dalej tonem niezwykle poważnym:
— Rozmyśliłem się i doszłem do wniosku, że masz rację. Nic mi po zięciu. Wyrzuciłbym go za drzwi.
Podniósł się z krzesła, podszedł do Rezedilli i dodał podniesionym głosem:
— Przedewszystkiem zabraniam ci myśleć o małżeństwie z Czarnym Gerardem. Nie znoszę tego człowieka, zrozumiano? Teraz znasz mą wolę. Chcę, aby się tak stało!
Wyszedł dumnym krokiem.
Rezedilla była zdumiona; nie mogła wprost pojąć nagłej zmiany, która zaszła w ojcu.
Nosiła w sercu wielką miłość, lecz uczucie zamąciło okropne słowo garrotteur, ciągle brzmiące w jej uchu. Życie Rezedilli było bez skazy. Wyobrażała sobie zawsze, że ten, którego pokocha, będzie tak samo czysty jak ona. Jakże zawiodła ją rzeczywistość! Przebaczyła ukochanemu, wiedząc, że odpokutował ciężko za winy, że nigdy już nie popełni żadnej zbrodni. Mimo to wyraz: garrotteur przygniatał ją swym ciężarem.
Dał dzisiaj dowód, jak bardzo ją kocha. Leży na górze poprzebijany kulami, pokłuty bagnetami, bliski śmierci. Dopiero teraz okropne słowo przestało ją dręczyć, dopiero teraz uświadamia sobie, że pójdzie z nim

75