Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem w drogę życia bez pytań, bez wahania, z niezachwianem, granitowem zaufaniem.
Mimo to, nie poszła na górę.
Dusza kobiety jest wieczną zagadką, lecz w tym wypadku żadna ukryta przyczyna nie odgrywała roli. Rezedilla czuła, że miłość dla Gerarda rośnie w niej jak bezkresna fala, której nic się oprzeć nie potrafi. Uświadamiała sobie, że gotowa jest paść na piersi ukochanego, aby jękami rozpaczy podsycić gasnące życie. A przecież rozsądek mówił, iż krok taki, zamiast uratować go, wywoła katastrofę. Bała się potęgi swej miłości — oto przyczyna, dla której biedny Gerard leżał na górze sam, jakgdyby odwróciło się od niego najbliższe serce i nie modliło za nim do Boga.
Rezedilla siedziała więc na dole, przyciskając ręką silnie bijące serce. Otworzyły się drzwi. Była przekonana, że to ojciec wrócił, omyliła się jednak, wszedł bowiem Sternau.
— Przepraszam, sennorita, — rzekł. — Przychodzę z prośbą.
Wstała z krzesła, patrząc nań badawczo. Sternau był doskonałym psychologiem. — Dlaczego Rezedilla milczy? — Uśmiechnął się łagodnie.
— Czy ma pani trochę płótna do opatrunku?
— Owszem.
Udała się do kuchni; po chwili wróciła. Podając Sternauowi szmat płótna, rzekła:
— Zdawało mi się, że wszyscy zostali już opatrzeni. Kogóż jeszcze opatrywać będziecie, sennor?
— Gerarda.
Zbladłszy, jak trup, zapytała drżącym głosem:

76