Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie zapomnieli o swem położeniu. Gdyby rzucili okiem przez okno, zorientowaliby się, że czeka ich śmierć niechybna, o ile nie rzucą się do ucieczki i nie popłyną na drugi brzeg.
Na rozkaz sierżanta, powalili Rezedillę na podłogę. Wydała okrzyk przerażenia: Pirnero jęknął boleśnie.
— Nareszcie! — zawołał jeden z żołnierzy.
— Tak, nareszcie! — odezwał się basowy głos za drzwiami. W tejże chwili padł strzał. Żołnierz, który przed chwilą triumfował radośnie, zwalił się z przestrzeloną głową.
— Co to jest? — zawołał sierżant.
— To ja, Czarny Gerard!
Sam napół żywy, słaniając się na nogach, wypalił do trzech żołnierzy, którzy trzymali Rezedillę.
Wypuścił potem z rąk strzelbę — upadła z hałasem — i chwycił za rewolwer. Dwoma strzałami położył dwóch pozostałych żołdaków; Rezedilla poczuła się wolna i skoczyła na równe nogi.
Sierżant i trzej żołnierze, których jeszcze nie tknęła kula Gerarda, zastygli w przerażeniu. Po chwili sierżant uspokoił się nieco i ryknął:
— Naprzód! Walić w niego!
Machnął strzelbą, chcąc przeciwnika ściąć z nóg, kolba jednak utkwiła w niskiej powale. Nie pojmując, co się stało, spojrzał wgórę; przy tym odruchu potknął się o trupa jednego z żołnierzy i runął jak długi.
Gerard miał teraz większą swobodę ruchów. Jeszcze jednego pozbawił życia, lecz pozostali dwaj chwycili go wpół. Wyrwał się, aby strzelić, lecz obydwie kule chybiły. Żołnierze wydarli mu z rąk rewolwer.

34