Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnia, że nie obudziły się, gdy Garbo wszedł do pokoju i zgasił lampę, stojącą przy chorym.
Za Garbo wsunęli się jego towarzysze. Notarjusz został na straży w bibljotece. Po krótkiej chwili powrócili do niej cyganie, niosąc na rękach bezwładne ciało.
— Zamknijcie drzwi od pokoju hrabiego — rzekł Garbo.
Wracali tą samą drogą, którą przyszli. Gdy dotarli do dębu, Cortejo, widząc zupełną nieruchomość i bezwładność hrabiego, zapytał:
— Może umarł?
— Mam takie wrażenie — odparł Garbo. — Chwyciłem go trochę za mocno. Ale to jeszcze lepiej, prawda?
— Prawda — odparł Cortejo, nie mogąc się jednak opędzić uczuciu grozy. — Wiecie, dokąd go macie zabrać?
— Tak. A teraz proszę o zapłatę.
— Macie pieniądze. Jestem z was zadowolony. Dobranoc.
— Do zobaczenia.
Cyganie się oddalili. Na skraju parku stał ukryty wózek ręczny. Ułożyli na nim hrabiego i z największą ostrożnością powieźli go do obozu.
Powitała ich stara Zarba pytaniem:
— No i co? Udało się?
— Wszystko poszło doskonale. Hrabia leży zemdlony.
— Oto ubranie dla niego. Włóżcie mu je. Później zabierzesz don Manuela na ten wóz, Garbo, i wywieziesz stąd. Ale odpowiadasz mi za jego życie, pamiętaj. Tu leży nagi trup piekarza. Ubierzcie go w bieliznę hrabiego i precz z nim. — —

83