Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwóch ludzi wzięło trupa na plecy i zginęło z nim w ciemnościach nocy; chłopcy wrócili do obozu, a pozostali trzej cyganie z wielkim pośpiechem udali się na zamek.
Przybywszy na wyznaczone miejsce w parku, zastali już tam notarjusza.
— Czy to ty, Garbo? — zapytał.
— Tak, to ja.
— Czy jesteście już wszyscy?
— Tak.
— W takim razie chodźmy.
Cortejo poprowadził cyganów taką drogą, aby stopy ich nie pozostawiały śladów. Przez te same drzwi, przez które dostał się Landola ze swymi ludźmi, weszli do zamku. Ponieważ nie paliło się tu żadne światło, wyciągnięto ślepe latarki. Minąwszy długi szereg niezamieszkałych pokojów, dostali się wreszcie do bibljoteki zamkowej.
— Zaczekajcie — rzekł Cortejo i podszedł na palcach do drzwi, które uchylił tak, że widać było przez szparę pokój przyległy. Po chwili skinął na Garba i szepnął:
— Patrz. Czy będziesz miał odwagę?
Gitano przystąpił do drzwi, spojrzał przez nie i rzekł:
— Kiedy możemy zacząć?
— Zaraz. Ale nie budźcie kobiet.
— Dobrze. Bądźcie zupełnie spokojni.
Hrabia spał w łóżku. Wyglądał jak trup. Na kanapie leżały Amy i Roseta, pogrążone w głębokim śnie. Były tak wyczerpane strasznemi przeżyciami całego

82