— O moim ojcu? — zapytała zdumiona Roseta.
— Tak.
Roseta, uśmiechnąwszy się, odparła:
— Drogi Alimpo, mam wrażenie, że jesteś w wielkim błędzie.
— O nie. Don Manuel oszalał naprawdę. Moja Elwira widziała to na własne oczy. Jest jeszcze przy nim.
— Jakże się objawia to szaleństwo? — zapytała Roseta, ciągle jeszcze się uśmiechając.
— Gdy wszedłem do pokoju, hrabia leżał w kącie, skulony jak kot. Oczy miał błędne, przerażone. Płakał i jęczał, prosząc, bym mu nic złego nie robił. Zapomniał kim jest, teraz zaś uważa się za mnie, za rządcę Alimpo.
Roseta chwyciła nagle swą przyjaciółkę za rękę i pociągnęła za sobą. Alimpo poszedł za niemi.
Gdy weszli do pokoju hrabiego, Elwira jeszcze ciągle siedziała nieruchomo w fotelu; hrabia zaś chodził po pokoju i ustawicznie powtarzał te same słowa.
Zobaczywszy ojca, Roseta stanęła jakby rażona piorunem. Pociemniało jej w oczach, zabrakło tchu; padła napół przytomna w objęcia przyjaciółki. Po chwili wyrwała się z nich i podbiegła do ojca.
— Ojcze, na miłość Boską, co tobie? — zawołała.
Hrabia stanął i popatrzył na nią błędnym wzrokiem.
— Co mi jest? — zapytał. — Nie wiem. Wiem tylko, że jestem Alimpo.
Wypowiedział te słowa wolno i bezdźwięcznie.
— Ojcze mój — jęknęła, rzucając mu się na szyję. — Co się stało? Jesteś chory? Nie poznajesz mnie?
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/64
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
60