Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy poznaję? Nie. Nie znam nikogo. Jestem Alimpo.
— Nie, tyś nie Alimpo! — zawołała. — Jesteś moim ojcem, opamiętaj się. opamiętaj!
Po tych słowach wybuchnęła ogromnym płaczem i rzuciła się hrabiemu na szyję; zaczęła go głaskać po głowie i włosach, całować jego usta i ręce. Jakiś czas pozwolił się pieścić, po chwili jednak odtrącił hrabiankę rzekł:
— Nie duś mnie, nie rób mi nic złego; wiem i tak, kim jestem. Nazywam się Alimpo.
Roseta padła we łzach na kanapę. Alimpo i Elwira płakali również. Hrabia patrzył na nich szklanemi oczyma i bełkotał:
— Nie płaczcie. Przecież nie uczyniłem nic złego. Jestem wszak wasz wierny Alimpo.
— Cóż ja nieszczęsna pocznę? — biadała Roseta.
— Czy doktora Sternaua niema?
Roseta skoczyła na równe nogi.
— Sternau! — zawołała. — Jakże mogłam o nim zapomnieć. Tak, tylko on może tu coś poradzić. Ale pojechał do Barcelony. Alimpo, trzeba posłać po niego natychmiast, niech zawróci z drogi.
— Pojechał do Barcelony? Jakżeż go będzie można odnaleźć?
— Nie wiem, nie wiem! Poszlijcie trzech, pięciu gońców, niech jadą, niechaj konie padną pod nimi, byle go znaleźli. Prędko, prędko. Tu każda chwila droga.
Po kilku minutach trzech jeźdźców wyruszyło z zamku na najszybszych koniach. — —

61