Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wierzę.
Tego już było za wiele naszemu rządcy. Biorąc pod ramię swą pulchną małżonkę, zaprowadził ją do pokoju hrabiego.
Hrabia chodził jeszcze ciągle po gabinecie, bełkocąc:
— Tak jest, nazywam się Alimpo.
Wyraz twarzy hrabiego nie pozostawiał już teraz żadnych wątpliwości.
Elwira, zobaczywszy go, załamała ręce i zawołała:
— Na Boga, więc to prawda! Postradał zmysły...
Po tych słowach opadła bezwładnie na fotel.
Hrabia, usłyszawszy jej głos, zwrócił na nią swój szklany, niesamowity wzrok.
— Oszalałem? — zapytał. — Ja, ja, Alimpo?
— Biegnij prędko po hrabiankę — zawołała Elwira, zwracając się do męża.
Alimpo znalazł hrabiankę w pokoju Angielki. Po jego twarzy poznała Roseta, że przynosi nieszczególną nowinę.
— Co się stało, mój Alimpo?
— Spokoju, droga hrabianko, — rzekł Alimpo, drżąc na całem ciele.
— Mówże pan, co się stało?
— Coś strasznego, coś okropnego!
Roseta podbiegła do Alimpa i zaczęła szarpać go za ramię.
— Ktoś oszalał — wyjąkał Alimpo.
— Któż taki?
— Droga hrabianko, proszę mi wybaczyć, że jej sprawię ból tak straszliwy. Mówię o hrabi Manuelu.

59