Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najmniej tyle, co każdy inny mieszkaniec zamku. Porucznik zginął i nie można go odszukać.
— Niech go pan więc szuka. Nic dziwnego, że uciekł. Uważałem go od pierwszej chwili za awanturnika.
— Są gorsi awanturnicy od porucznika — odpowiedział Sternau. — Cóż to za ludzie, z którymi pan napadł na porucznika i uprowadził go w powozie, czekającym na granicy wsi i parku?
Cortejo zadrżał na całem ciele. Był przekonany, że wszystko przeszło niepostrzeżenie, tymczasem pytanie doktora świadczyło, że ktoś go podpatrzył. W tej samej jednak chwili zorjentował się, że gdyby ktoś widział całe zajście nocne, z pewnością starałby się przeszkodzić porwaniu porucznika. A więc, pytanie doktora opiera się tylko na przypuszczeniu, którego źródło trzeba będzie zbadać.
Odzyskał znowu swój spokój i zapytał zimno:
— Czyś pan oszalał, doktorze?! Proszę wyjść, bo inaczej będę musiał panu w tem pomóc!
Sternau uśmiechnął się na tę groźbę i rzekł:
— Sennor Cortejo, bądźmy szczerzy. Od pierwszej chwili, jakieśmy się poznali, polubiłem pana bezgranicznie. Dla tej niezwykłej sympatji obserwowałem pana ukradkiem i stąd wyniosłem przekonanie, że pan wzupełności zasługuje na tę miłość. Ale zwracam sennorowi uwagę, że gotów jestem udusić pana w swych ramionach, gdyby miłość ta wzrosła jeszcze bardziej. Adios, drogi panie!
Po tych słowach Sternau wyszedł.
Notarjusz został z miną niepyszną i niemądrą. Po chwili rzekł do siebie:

52