Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda. Widzę ślady. Więc pan uważa, że to ślady nóg?
— Z pewnością. Tu jest ślad wielkiego buta o szerokim, niskim obcasie, tak zwanego buta wodnego, używanego przez rybaków i żeglarzy. A tu drugi ślad, taki sam. Tu zaś, na prawo, większa ilość śladów, z czego wynika, że przechodziła tędy większa ilość ludzi. Widzę z rodzaju śladów, że ludzie, którzy je wycisnęli, przechodzili tędy około północy.
— Ale takich butów nikt w zamku nie nosi — rzekła Angielka, coraz bardziej zaciekawiona.
— Tak, to byli ludzie obcy. Budzą się we mnie jakoweś podejrzenia...
— Naprawdę? — zapytała z lękiem.
— Ludzie ci szli tędy, z zamku. Trzeba zobaczyć, skąd ślady prowadzą.
Idąc tropami, dotarli do tylnego wejścia zamkowego, przez które napastnicy opuścili pokoje porucznika.
— Aha — zawołał Sternau. — Inną drogą przyszli, inną zaś odeszli. Wydostali się z tych krzaków, na lewo, później podążyli przez park. Śpieszmy się; musimy zbadać tę sprawę.
Poszli za śladami do parku. Amy była niezwykle podniecona.
W miejscu, gdzie drożyna się rozszerzała, Sternau przeszukał teren dokładnie i rzekł:
— To dziwne. Ktoś z mieszkańców zamku był razem z obcymi. Oto tu widzę ślad delikatnego trzewika męskiego. Trzeba go odrysować.
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni gazetę i ołówkiem odrysował dokładnie ślad stopy.

48