Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, to jedna sprawa. A teraz druga, ciekawsza. Tędy przechodzili dwaj ludzie, jeden po drugim. Czy pani widzi, że obcasy ich nóg pozostawiły głębsze ślady, aniżeli stopy?
— Tak, widzę.
— Ci dwaj stąpali więc mocniej i ciężej, aniżeli reszta; mieli zapewne jakiś wielki ciężar. Pójdźmy dalej.
Podążał wciąż śladami, po chwili jednak przystanął i rzekł ze zdumieniem:
— Aha, tutaj zatrzymał się jakiś powóz.
— Czy być może? Cóżby tutaj w zaroślach robił powóz?
— Tu jest granica parku. Czy pani widzi ślady kopyt? Powóz zaprzężony był w parę koni. Obok niego położono ciężar, który nieśli ci dwaj ludzie.
Sternau się schylił, aby dokładnie przypatrzeć się odciskom ciężaru. Trudno było w mchu znaleźć jakieś ślady. Nagle wzrok jego padł na rosnącą obok tarninę; wyrwał jedną z darni i, podniósłszy ją do góry, zbladł jak trup. Po chwili zawołał:
— Czy pani wie, co to za ciężar zniesiono z zamku i umieszczono w powozie?
— Przeraża mnie pan — szepnęła Amy. — Cóż to takiego?
— To był człowiek. Niech pani popatrzy na kolor włosów, które znalazłem w tarninie. Długie są i czarne, przypominają włosy porucznika de Lautreville. To z pewnością włosy mężczyzny.
Teraz twarz Angielki powlokła się bladością.
— Włosy porucznika? — zawołała. — Stało się z pew-

49