Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Mają w tym kierunku instynkt wrodzony. Każde ziarnko piasku, każde źdźbło trawki, każda gałązka jest dla tych ludzi drogowskazem.
— Czy pan orjentował się również z tych śladów?
— Byłem do tego zmuszony — odparł Sternau.
— Więc był pan sławnym poszukiwaczem ścieżek, pędził pan żywot romantyczny?
Ukłoniwszy się, odparł z uśmiechem:
— Do usług.
— Chciałabym mieć sposobność podziwiania takiego strzelca prerji.
— Przypuszczam, że spotka pani takiego człowieka w Meksyku, chociaż i tutaj, w tej chwili, widzę coś, co mogłoby się stać punktem wyjścia pewnych poszukiwań.
Podczas ożywionej rozmowy, którą prowadzili, doszli do miejsca, w którem zamek graniczył ze wsią. Oko przeciętnego śmiertelnika nie odkryłoby w piasku śladu stóp, ale wyćwiczony wzrok Sternaua pozwolił mu stwierdzić, że przechodziła tędy gromada ludzi.
— Nie widzę nic — rzekła Angielka, pochylając się ku ziemi.
— Wierzę, panno Amy. Trzeba wzroku dzikiego Indjanina, albo wprawnego strzelca prerji, aby odkryć, że po tej dróżce chodzili dziś w nocy ludzie.
— W nocy? To wygląda na awanturniczą przygodę.
— Dlaczegóż myśleć zaraz o przygodzie? — to mówiąc Sternau ujął Amy za rękę. — Niech pani nie rusza się, mogłaby pani zatrzeć ślady. — Po tych słowach schylił się i dodał: — Niech pani spojrzy. Czy widzi sennorita odciski palców?
Nachyliła się również i po dłuższej chwili rzekła:

47