Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ proszę bardzo! Później każę was za to obydwóch wychłostać.
Tego już było porucznikowi za wiele. Chciał wprawdzie dochować swej tajemnicy, ale nie mógł się teraz opanować. Grożąc więc Alfonsowi pięścią, rzekł:
— Człowieku, jeszcze jedno takie słowo, a zabiję cię. Czy uważasz, że sąd nic nie zrobi ani tobie ani twoim kochanym rodzicom? Prokurator niechaj rozstrzygnie, czy jesteś naprawdę hrabią, czy oszustem. Precz, nicponiu!
Po tych słowach zadał Alfonsowi uderzenie tak straszliwe, że ten aż poleciał ku ścianie. Po chwili Alfonso wstał i uciekł po schodach na górę.
— Co pan powiedział? Ten człowiek nie jest synem hrabiego Manuela?
Mariano zapytał melancholijnie:
— Czy umie pan milczeć?
— Tak — odparł prosto Sternau.
— Czy chce pan zostać moim przyjacielem?
— Chętnie. Oto moja ręka.
— Proszę w takim razie o zachowanie w tajemnicy tego, co pan tu słyszał przed chwilą.
— Dobrze, będę milczał, ale do czasu. No, teraz muszę iść do chorego, aby mnie nie ubiegł zacny don Alfonso i nie nawarzył piwa. —
Alfonso podążył wprost do Klaryssy.
— Matko — zawołał — poślij natychmiast po ojca. — Stało się coś niesłychanego!
Klaryssa zerwała się z krzesła, jak oparzona.
— Dlaczego tak krzyczysz, mógłby cię ktoś usłyszeć. Co się stało?

27