Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porucznik objaśnił, co zaszło. Sternau słuchał go z wzrastającem oburzeniem.
— Co za zwierzę — zawołał. — Wprost wierzyć się nie chce, że tak postępować może syn wobec ojca.
Mariano chciał coś powiedzieć, powstrzymał się jednak. Sternau zapytał:
— Cóż pan teraz pocznie z tym człowiekiem?
— Pan chyba najlepiej wie, czy może być szkodliwy.
— Gdyby był strzelił przedtem, hrabia zbudziłby się mimo narkozy i sprawa źle się skończyć mogła. Ale teraz... Chodźmy do niego, pomówię z nim.
Zeszli do piwnicy, którą porucznik otworzył. AIfonso, usłyszawszy kroki, stanął u drzwi. Gdy weszli, chciał się rzucić na Mariana, ale Sternau chwycił go za ramię tak mocno, że panicz nie mógł się ruszyć.
— Zbóje, bandyci! — krzyczał w bezsilnej wściekłości.
— Może pan wymyślać, ile się panu podoba, — rzekł Sternau. — Taki człowiek, jak pan, nie jest w stanie nas obrazić. Odzyskasz pan wolność, ale przedtem muszę z sennorem pomówić.
— Idźcie precz, łotry! Każę was wyrzucić.
— Tylko spokojnie, mój drogi. Musi mnie pan wysłuchać.
— Więc słucham! — ryczał Alfonso.
— Muszę sennorowi powiedzieć, że zachowanie pańskie jest mi więcej, niż podejrzane. Oświadczam, że o ile zbliży się pan do swego ojca bez mego pozwolenia, albo zechce uczynić cokolwiek, coby mogło hrabiemu zaszkodzić, ogłoszę pana w pismach i oddam w ręce sądu.

26