Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam swoje wejrzenie na muzykę. Jest ona sztuką uczucia, serca, a czy to przyjemnie okazywać publicznie swe uczucia? Chętnie słucham koncertów, ale nie umiem wygrywać przed drugimi swych własnych uczuć.
— Tak pan mówi o swych kompozycjach?
— Nie znam ani jednej nuty. Gram, co mi podda fantazja; gram tylko dla siebie, nie dla innych.
— Czy pan śpiewa również?
— Tak. Chwilami.
— Także tylko dla siebie?
— Zaśpiewam coś dla pani. Odstąpię od zasady.
— Co pan śpiewa najchętniej?
— Nic i wszystko.
— Niech więc pan zaśpiewa jaką pieśń miłosną.
— Muszę sobie do tego wyobrazić kogoś, komu poświęcam tę miłość i tę pieśń.
— Naturalnie — odpowiedziała zalotnie.
— A jeżeli nie znam takiej osoby?
— Czy naprawdę niema na świecie kobiety, dla której mógłby pan zaśpiewać?
Po chwili milczenia Mariano odparł:
— Jest jedna, jedyna, o której będę myślał, śpiewając.
Po tych słowach zaprowadził Amy do krzesła obok okna, przy którem siedziała, sam zaś usiadł na kanapie. W pokoju było zupełnie ciemno.
Po chwili uderzył w struny, rzewnie i miękko, poczem zaśpiewał jej pieśń miłosną, pełną wezbranego uczucia i tęsknoty.
Skoro skończył, w pokoju zaległa cisza, trwająca

7