Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o bardzo wysoką sumę. Napiszę tymczasem list do corregidora. Gdyby Roseta weszła nam w drogę, możemy ją przecież bez trudu pozbawić poczytalności. —
Wróciwszy do zamku, Sternau zameldował się natychmiast u Rosety. Kazała go wpuścić. Sternau zastał condesę w towarzystwie Angielki. Była śmiertelnie blada; oczy miała zapuchnięte od płaczu.
— Niech pan powie krótko i wyraźnie: umarł — rzekła słabym głosem.
Sternau podszedł bliżej, ucałował jej rękę i odparł:
— Niech pani nie rozpacza. Żyje.
— Boże! Żyje? Ale gdzież jest?
— Tego nie wiem. Wiem tylko, że zwłoki, do których nas zaprowadził cygan Garbo, nie są zwłokami hrabiego. Niech mi pani teraz powie, czy ma sennorita dosyć siły, by mnie wysłuchać?
— Przy pańskim boku, Carlosie, zawsze się czuję silna.
— Niech więc pani słucha. Gdy przybyłem z Paryża, z pośród mieszkańców zamku znałem tylko panią. Nikomu nie wyrządziłem krzywdy, nikogo nie obraziłem, a jednak zostałem napadnięty zaraz w pierwszych dniach swego pobytu. Nie ulega wątpliwości, że nie był to napad rabunkowy, a morderczy. Ponieważ osobiście nie miałem tu wrogów, przyszedłem do przekonania, że wrogów tych przysporzyły mi cele, dla których tutaj przybyłem. Ponieważ miałem ratować ojca pani, musiał być ktoś, komu zależało, aby do ratunku tego nie dopuścić.

105