Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dalej, dalej!
— Wszystkie papiery wygotowywałem i nawet, w zastępstwie hrabiego, podpisywałem. A teraz ten czek z jego podpisem...
— Aha, zaczynam rozumieć.
— ...czek, który nie jest nawet zanotowany w książkach...
— Co takiego?
— Nie jest zanotowany, powiadam. Od trzech dni nie wciągałem niczego do ksiąg, teraz wpiszę zaś, iż hrabia polecił wypłacić Sternauowi tysiąc duros. Będzie to wspaniała broń przeciw doktorowi.
— Cudownie to ukułeś — rzekła Klaryssa. — Bóg wyposażył cię w spryt nielada. Teraz nareszcie zwyciężymy.
— Zajmę się natychmiast tą sprawą. Ty zaś, Alfonsie, jedź teraz konno do Manrezy.
— Po co?
— Pytasz jeszcze? Trzeba donieść o tem i sprowadzić policję. Powinien dziś jeszcze zostać aresztowany.
— A Roseta? Jeżeli ona była świadkiem podpisywania czeku?
— To okoliczność poważna, zastanowię się jeszcze nad nią. Zresztą, nie chodzi mi nawet o to, aby otrzymać zpowrotem pieniądze i ukarać tego Sternaua za sfałszowania czeku. Najważniejsze to, aby go chwilowo przynajmniej unieszkodliwić. Że mi się powiedzie, jestem przekonany. Sędzia najwyższy to przecież mój przyjaciel.
— Uważasz, że Sternaua zabiorą do Barcelony, nie do Manrezy?
— Oczywiście, że do Barcelony; chodzi tu przecież

104