Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzymając list w ręku, udał się do Klaryssy, której Alfonso właśnie opowiadał o zajściu ze Sternauem.
— Gasparino, czy to wszystko prawda, co tu słyszę od Alfonsa? Więc grozi nam wielkie niebezpieczeństwo?
— Groziło nam wielkie niebezpieczeństwo, obecnie już zażegnane. Teraz wszystko zło minęło. W tym liście jest nasz ratunek — rzekł Cortejo, pokazując zapisany arkusz.
— Cóż to za list, ojcze? — zapytał Alfonso.
— To wiadomość od bankiera z Barcelony. Hrabia wypłacił Sternauowi honorarjum.
— No i cóż? — odparła Klaryssa rozczarowana. — Tego należało się spodziewać.
— A jednak list wydaje doktora w nasze ręce. Otrzymał należność nie gotówką, a w formie czeku; czek ten przesłał bankierowi z poleceniem, aby sumę przekazano do Moguncji. Bankier przekazał pieniądze i obecnie zawiadamia o tem hrabiego.
Alfonso rzekł:
— Nie rozumiem jeszcze, dlaczego przez to doktór wpada w nasze ręce? Tłumacz się jaśniej.
— Wysokość sumy skręci mu kark. Czytajcie.
Rzuciwszy okiem na zawiadomienie, Klaryssa i Alfonso wydali okrzyk zdumienia.
— Przecież to majątek — krzyknął Alfonso.
— Tak, to honorarjum już nie hrabiowskie, ale królewskie. Lecz trudno się dziwić hrabiemu, że za odzyskanie wzroku wynagrodził Sternaua tak szczodrze.
— Nie rozumiem wciąż jeszcze...
— Zaraz zrozumiesz. Hrabia był ślepy, nie mógł pisać.

103