Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszli w kierunku zamku.
Gdy weszli na zamek, służba odprowadzała do stajni jakiegoś wierzchowca. Sternau poznał w nim konia lekarza, spotkanego w oberży.
— Śpieszmy się — rzekł do hrabianki. — Lekarze już się zebrali; nie mamy ani chwili do stracenia.
Po kilku minutach znaleźli się przed drzwiami pokoju hrabiego. Stał przy nich służący.
— Czy hrabia się obudził?
— Tak, condesa.
— Czy jest sam?
— Nie. Lekarze są u niego.
— Od jak dawna?
— Od jakichś dziesięciu minut.
— Może nie jest jeszcze za późno. Chodźmy.
Hrabianka chciała otworzyć drzwi, ale lokaj zastąpił jej drogę i oświadczył grzecznie, lecz stanowczo:
— Condesa mi wybaczy, ale mam rozkaz nie wpuszczać nikogo.
— Nawet mnie?
— Zwłaszcza hrabianki.
Wyraz gniewu wystąpił na twarz Rosety. Odrzuciwszy dumnie głowę, zapytała:
— Kto wam wydał ten rozkaz?
— Hrabia Alfonso, który jest również w pokoju hrabiego.
— Więc tak? Odsuń się!
— Nie wolno mi, nie mogę inaczej...
Przy tych słowach służący zamilkł, gdyż Sternau ujął go za ramię i odsunął na bok, poczem otworzył drzwi. Prowadziły one do przedpokoju hrabiego. Służą-

65