Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale?
— Ale hrabianką!
— Tak, jestem nią. Zgadł pan, Carlosie! — odpowiedziała, wyciągając do niego ręce. — Czy może mi pan przebaczyć?
— Przebaczyć? Ale to smutne, to okropne! Teraz wiem, dlaczego będziemy musieli się rozstać. Dlaczegoś to uczyniła, hrabianko, dlaczego?
Opuściła powieki i rzekła drżącym głosem:
— Pokochałam pana i chciałam choćby przez chwil parę być szczęśliwa. Teraz wszystko skończone. Ojciec mój — widzę pańskie instrumenty, przychodzi pan tak wcześnie, czy coś się stało?
— Czy się co stało? — powtórzył jakby we śnie. — Ach tak, zapomniałem, że za chwilę może być za późno. Hrabianko, ojcu pani grozi największe niebezpieczeństwo!
Piękna jej twarz okryła się bladością.
— Co się stało?
Sternau wyciągnął w odpowiedzi zegarek, spojrzał nań i zawołał:
— Mój Boże, już tak późno. Za chwilę odbędzie się operacja!
— Teraz? Przecież naznaczono ją na jedenastą.
— Nie. Wyprowadzono panią w pole. Operacja odbędzie się o ósmej, posłyszałem o tem od jednego lekarza z Manrezy, którego spotkałem przypadkiem i który nie ma pojęcia, że podsłuchałem jego rozmowę.

— Madonna! Mają z pewnością jakieś złe zamiary, jeżeli mnie oszukują. Chodźmy, musimy zapobiec nieszczęściu.

64