Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giel. Gdy otworzył drzwi, oczom Sternaua ukazała się wielka hala, oświetlona niejasną lampą.
W ten półmrok wślizgnęło się dziesięciu Indjan. Niemal jednocześnie rozległo się kilka okrzyków, ktoś zacharczał, ktoś chrząknął — wreszcie wszystko ucichło.
Uff! — zawołał jeden z Indjan.
Chciał powiedzieć przez to, że wszystko skończone.
Wszedł Sternau i polecił klucznikowi wyjąć latarkę. Można teraz było dokładnie obejrzeć zamkniętych w piwnicy ludzi. W ścianach tkwiły żelazne haki, do których przymocowano zakładników sznurami. Na ziemi leżało pięciu związanych żołnierzy oraz trzech duchownych.
— Oswobodzić zakładników, — rozkazał Sternau — ale nie niszczyć sznurów. Przydadzą się dla innych.
Santa Madon a! Czy już nas prowadzą na miejsce stracenia? — zapytał jeden z Meksykan.
— Nie, jesteście wolni! — oświadczył Sternau.
— Wolni? — rozległo się radosne pytanie.
— Tak. Przychodzę wam oświadczyć, że Juarez przybył w samą porę i uratował wam życie.
— Juarez! — wykrzyknęło radośnie przeszło trzydziestu ludzi.
Posypały się okrzyki, pytania.
— Zamilczcie, sennores, — rzekł Sternau. — Jeszcze nie jesteśmy panami miasta; musimy być ostrożni. Czy, otrzymawszy broń, bylibyście gotowi walczyć natychmiast za prezydenta?
Odpowiedzieli zgodnie:

96