Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapędzimy do canonu, aby jego czeluść zapełnili swemi zmiażdżonemi ciałami.
— Możesz być przeświadczony, że dołożę wszelkich starań, aby nie rozstrzygać sprawy bronią. Jeśli jednak Mogollonowie nie ugną się przed koniecznością, jakże uchronię ich skalpy? Wpędź ich tylko na Łysinę!
Zamieniliśmy ze sobą jeszcze kilka uwag, poczem Winnetou i Nijora dosiedli koni. Odjechali, z początku oczywiście zakreślając łuk tak, aby wyminąć obóz nieprzyjacielski. — Zbliżało się rozstrzygnięcie.
Zostałem sam. Cofnąłem się o szmat drogi, aby świt nie zdradził wrogom mojej obecności, uwiązałem konia i ułożyłem się na ziemi. Czy aby się przespać? Powinienem był ukroić sobie drzemkę, ponieważ leżałem na miejscu, gdzie mi żadna niespodzianka, żaden napad nie groził, ale wszak wypocząłem dostatecznie za dnia i pomyślałem sobie, że noc dzisiejsza zakończy wreszcie nasze długie żmudne trudy. Z rękoma pod głową, z oczami zwróconemi ku niebu, gdzie gwiazdy iskrzyły na czystym firnamencie, wspominałem wszystkie wydarzenia, począwszy od dnia, kiedy po raz pierwszy ujrzałem w Guaymas Harry’ego Meltona. Jakie przygody, ile kłopotów, mitręgi, wysiłku, niebezpieczeństw i rozczarowań dzieliło ów dzień od dzisiejszego! Przestroga, która się ciągnęła z tych wszystkich przeżyć, dawała się streścić w krótkich, lecz jakże treściwych słowach: — Zachowaj zawsze czyste sumienie!
Tak długo medytowałem i wspominałem, aż moje

21