Strona:Karol Mátyás - Z za krakowskich rogatek.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I biegnie prędko do swojej chałupy i staje za oknem, puka do szyby i woła:
— Pyta! jes twoja kobiéta?
A Pyta się odzywa:
— O! jest: dobrá, grzecná, śpi, nie pijácka...
— O! to já nie Pyciná...
Zabrała się i poszła tam, skąd przyszła. I siadła sobie i siedzi. Patrzy się, a tu idą złodzieje, i woła na nich:
— Koledzy! jak sie mácie?
A oni mówią:
— A dobrze.
— Weźciez mnie ze sobą!
A oni mówią:
— Ano to chodźcie! ale bedziemy musieli wám dużo wódki dać...
— Nie trápcie sie o to, bo já wám bede dobrze kraść.
— Chodźcie, chodźcie! a żywo! bo nie mamy czasu.
Pycina się zerwała, poszła z niemi. Wszędzie im było dobrze z nią, bo umiała dobrze kraść, ale jej musieli dużo wódki dawać.
Ano więc jednego razu posłali ją kraść do kómory. Oni czekali na polu, a ona była w kómorze i brała co się jej nawinęło pod rękę. Nareszcie bierze, bierze, i namacała chłopa, co spał w kómorze, i woła na złodziei:
— Koledzy! chcecie poletki? bo tu są, a tłuste! a wielkie!
— Dawáj! dawáj!
Chłop jak nie poczuje, że go coś pomacało, jak się nie zerwie, jak nie zacznie uciekać z kómory, ano tak Pycina nabrała, co się jej tylko żywnie podobało, zabrała się i wyszła.
Ci złodzieje, jak im już dużo nakradła, tak się im sprzykrzyła, bo się też bali, że jak się kiedy upije, to ich wyda. Znów jednego razu poszli kraść na plebanję, bo tam były tłuste wieprzki, a Pycinie dali orzechów i posadzili ją pod dzwonnicą przy kościele, a kościół był zaraz przy plebanji. Ano więc ona sobie siedzi, siedzi pod tą dzwonnicą i tłucze orzechy, nareszcie jeden orzech potoczył się jej na ziemię, a ona woła:
— Orzesku, pódze haw! Orzesku, pódze haw!
A tu idzie kościelny dzwonić na „Anioł Pański” rano, tylko jeszcze ciemno było, a ten kościelny nazywał się Orzechoski.
Jak usłyszał głos pod dzwonnicą, tak się okropnie przeląkł, bo myślał tak, że który z nieboszczyków woła na niego: